czwartek, 31 maja 2007

wyobraznia

...

Z rana pobieznie przejrzalem w metrze gazete i jeden artykul jakos wyjatkowo utkwil mi w pamieci. Jesli dobrze zrozumialem, chodzilo o odnalezienie w bagazu ortodoksyjnego muzułmanina, skazanego onegdaj za dzialalnosc terrorystyczna (ladunki wybuchowe, przygotowanie do zamachow etc), korespondencji z zona. Zona owa, zajecia meza uwazala za chwalebne, jego postawe za meczenska, a syna kiedy tylko wiek mu na to pozwoli, wyszkoli, ideologie przekaze, by malec w slady ojca mogl pojsc, kontynuujac dżihad. I co by nie bylo, poczulem trwoge.

Ortodoskyjni wyznawcy islamu, scislej rzecz charydzyzmisci, nie roznia sie od swoich spokojnych braci, wizualnie, w zaden sposob. Religijnie, jest to chyba najbardziej liczna po chrzescijanstwie, a zarazem najwidoczniejsza tutaj grupa spoleczna, zawsze w metrze znajdzie sie ktos zaczytany w koranie, kobieta pod przykryciem czadoru. I po prosu, nie jestem w stanie sobie wyobrazic, by ktokolwiek byl w stanie zinfiltorwac takie gigantyczne srodowisko, kiedy nagle w jakiejs glowie zakwitla by jakas destrukcyjna mysl. Naturalnie, zwolennikow kitalu (walki zbrojnej), nie mozna wrzucic do jednego worka z cala reszta wyznajacej wieksza doze pacyfizmu, ale widzac takiego repzerentanta, stawiajacego plecak na podlodze wagonu i rozgladajacego sie wokolo, mimo woli pojawia sie niepokoj. A wyobraznia od razu, buzuje, szczegolnie kiedy jedziemy przez stacje King's Cross, czy inna bioraca udzial w nie tak odleglych zamachach w Londynskim metrze...I wcale nie uspokaja mnie swiadomosc, ze wszedzie wisza CCTV (kamery monitoringu), srodki ostroznosci wyostrzone sa do tego stopnia, ze zapchane ludzmi metro nie odjezdza ze stacji poki roztrzepany pasazer nie zabierze pozostawionej teczki. A kampania spoleczna nawolujaca do szybkiego reagowania na wszelkie syndromy potencjalnego aktu teroryzmu czai sie na kazdej powierzchni nadajacej sie do obklejenia albo przeznaczonej na reklame.

Podsumowanie...
Siedzialem dzisiaj w doubledekerze (pietrowy bus, juz bez wejscia z tylu) z tylu w towarzystwie dwoch pan szczelnie odzianych w czardasze. Siedzialem, slyszalem ciety ton jakim sterowaly swoimi dziecmi. I tak sobie pomyslalem, jak na mnie patrzyly...ze gdyby pod tymi zwojami czarnego materialu znajdowal sie jakis ladunek... i gdyby to mialo tak nagle pierdolnac...to zostaly by ze mnie chyba tylko te metalowe znaczki Quiksilvera...

środa, 30 maja 2007

sroda?

Dzisiejszy dzien zakfalifikowac mozna do udanych, pelen relaks zawodowy. Nie udalo sie tylko pojechac z Dee (sales manager, szpilki, chrypka, piers wypukla, siedzi za mna) na okoliczny targ w celu zakupu zapasow mojego ulubionego cuchnacego sera na najblizsze pol roku. Przeczytalem z metrowym czytalniku ze za duzo pomagam innym, wiec przestalem. Lunch dzisiaj na Moanster road, na starter bulka francuska z dwoma parowkami owinietymi w bekon, na drugie fasolka, z mielonym, na ksztalt curyy z ryzem, do popicia bawarka. Pierwsze wysmienite, w drugim znalazlem kawalek szklanki, wiec oddalem koledze, z nadzieja ze sobie ten jego brytyjski przelyk poradzi z wyzwaniem....No i siedze przy blacie, widok mam na moj ulubiony przybytek z Fish&chips, patrze na ta kolorowa ulice i w duchu sie modle by mnie szef kuchni nie zobaczyl ze jadam u konkurencji...nerwowa sytuacje wprowadza glownie swiadomosc ze od pewnego czasu traktuja mnie jako klienta klasy premium, i dostaje a to drugi kawalek ryby albo porcje frytek po ktorych nie moge chodzic.. takie tam bonusy. Posilek tamtejszy to wielki filet rybny klasy 20cm, plus gora frytek polanych olejem, po czym nastepuje owiniecie w gazete i zaladowanie do torby. Konsumpcja nastepuje w plenerze albo w ogrodku firmowym. Co warto zauwazyc, jestem jedynym tak wiernym w cyklycznosci zakupow, fanem tego tradycyjnego brytyjskiego dania, w firmie, czym narazam sie na wieczne texty w stylu "Don't you have any fish and chips in poland?" "You will die in terrible pain soon...". Ryby w polsce mamy, od cholery wiekszy wybor, ale no coz, czlowiek normalny uzaleznionego nie zrozumie. Ja jestem uzalezniony, uzaleznienia swiadomy i jesc tego wykwintu nie zaprzestam. Na koniec dnia, kupilem w bootsie, dwa antyperspirany Adidasa, bo byla wyprzedarz, towar zdaje sie byc deficytowy w calym Londynie, do tego karton prezerwatyw. A to drugie...no coz, zapasy sie koncza a rybe trzeba jakos spalic...
Jak sie glowe przekreci mocno do tylu jadac metrem, rozlozy mocno w przejsciu i przysunie bliziutko to krawedzi szyby to mozna zobaczyc chmury! Zastanawiajace jest, jak wynika z moich obserwacji, ze jako jedyny praktkuje ten styl podrozowania...

wtorek, 29 maja 2007













N
o dobrze więc,
Mamy
29 maja, roku pańskiego 07,

na prośbę i ku uciesze tłumu, mam zaszczyt zaanonsować wystartowanie pierwszego w moim życiu bloga... Będzie o Londynie, o dramatach i kolizjach życiowych oraz sporadycznie o czymś innym. Ograniczam pisanie mejli informacyjnych i od dzisiaj pisuje TU. Czując wielką presje społeczną , odnośnie jakości prezentowanych materiałów, zdecydowałem sie na zakup urządzenia utrwalającego obraz. I działanie takowe podejmę w weekend, a tymczasem fotka z mojego penthausu i mojej buzi za pomocą onboardowej tandety...ściskam.


Fakoff za teletubisie...

 blogi