Taka nowa obserwacja. Wystepuje tutaj w miescie nawalnica magazynow, portali, newsletterow, taka klasyczna bezplciowa mieszanka reklamowa dla krzyczacej popkultury. I gowno to wciska sie absolutnie wszedzie. Ale ku mojemu zaskoczeniu, tak naprawde wiekszosc zjawisk natury filmowej, literackiej, czy muzycznej, i co warte zaznaczenia mowie tutaj o rzeczach naprawde wartosciowych, wykorzystuje do swej promocji zupelnie inne medium. Sa nim podziemne sciany metra.
Ciekaw jestem czy kryje sie za tym jakas dluzsza tradycja, czy tez taka wlasnie odrobine filantropijna role wobec sztuki narzuca "tubie" spoleczenstwo, ale poza nielicznymi reklamami bankow, nowych marek wina czy piwa, objetosciowo dominuje wlasnie taka tematyka. Wystawy, ksiazki, wydarzenia teatralne i muzyczne, kino, to wisi na plakatach i banerach. Ale wiszenie, wiszeniem, pora zapytac czy to dziala.
Przekladajac to na siebie, na osobe ktora jest kompletnie niszowym i odpornym na marketing targetem, moge bez zazenowania stwierdzic ze rola tego outodoru w wypadku kiedy mam dokonac wyboru spedzania wolnego czasu, jest ogromna. Co gorsza, sklamal bym mowiac ze moje zaufanie do tego medium nie rosnie. A powod jest dosyc prosty, o filmowych premiarach, nadchodzacych wystawach dowiaduje sie nie z mailigu filmwebu czy ze stron timeout.com'a ale wlasnie ze scian. I sa to rzeczy na poziomie, smakowite kaski ktore wspominam jako najprzyjemniejsze doswiadczenia w danym roku. Wiec czemu nie? O samej jakosci materialow graficznych wypadalo by wspominac, i nie zgodze sie z twierdzeniem ze w Polsce mozna spotkac prace na podobnym poziomie. Moze kiedys, 40-50 lat temu kiedy triumfy swiecila stara szkola plakatu, recznie dziargania przez zawodowych plastykow. Ale teraz, kiedy potrafimy robic juz tylko polskojezyczne adaptacje?
A wiec, kiedy nie wiesz co robic, nie masz pomyslu na wieczor czy weekend, przejdz po paru stacjach metra. Bez trudu cos dla siebie znajdziesz. Tylko bynajmniej nie probuj tego w Warszawie, to metro ma z dupy odmienna tozsamosc.
The Orphanage, (pl: Sierociniec), ostatni podyktowany londynskim metrem wybor filmowy. Film z genialnym finalem, wielowymiarowy, taki po ktorym, i do ktorego kazdy z nas moze dopisac sobie swoja wlasna interpretacje. No i Fernando Velasquez, pieknie z pierdolnieciem poprowadzil szwadron smyczkow.
sobota, 29 marca 2008
O tym co na scianach
Autor: Inishi o 16:43
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
moze jest to smutny obraz rzeczywistosci pokazujacy, ze cala kultura i sztuka w obecnych czasach to underground
Prześlij komentarz