Z budapesztu pamieta sie: Nissan Pathfinder ktorym wozila mnie Marta, Laznie rozrzucone po calym miescie (w tej w ktorej bylem Széchenyi, 4 godziny plywania w kilkunastu roznych basenach, o temetaturze 14-38 stopni, z pradami wodnymi i bez, z oszklonym dachem, na wolnym powietrzu z browarkiem i kotletem, saunami z roznym natezeniem, komora smierdzaca grzybem w ktorej bylo wysmienicie odparowac) przepiekne dwuwagonowe (?) prastare metro, z rewelacyjnymi zabytkowymi stacjami, pyszna kuchnia, tanie wina, mozliwosc jazdy po pijaku na rowerze i wzdluz traktu nad dunajem, lagosz (plackopodobna substancja napuchnieta olejem, na to nawrzucane ser, szynka i jakis czosnek), klub WB w stylu naszej Galerii Wschodniej (ale wyjebcze lampki i stoliki na wolnym powietrzu, pare setek ludzi), festyn dla dzieci z piesniami w jezyku ktory zajebiscie mnie smieszy, marta ktora nie chciala mi zrobic zdjecia na golasa, gril na dachu u krzysztofa i na koniec centrum handlowe w ktorym to w koncu dobitnie przekonalem sie ze dominuje tam plec przepiekna, w takich ilosciach, z biustami na wierzchu, ze przewrocic sie mozna od razu..
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz