Drogi Aniele Strozu.
Nigdy nie myslalem ze napisze do Ciebie list. Ale dzisiaj dales po prostu z siebie wszystko. wiec sam rozumiesz, dluzej zwlekac po prostu nie moge.
Otoz dzisiaj na rogu Brewer St. i James Sherwood, przytrzymales mnie dosyc mocno za klate, (wiem bo naprawde pedzilem), sprawiajac ze taksowka nie roztrzaskala mi czaszki. Tylko przemknela jakies 3 centymerty od mojego czola. Nie tylko ja, stalem przez chwile jak wryty, pan ze sklepu z naprzeciwka tez zdawal sie byc mocno zszokowany, stojac rozpostarty w drzwiach jeszcze dlugo po tym jak odszedlem.
Dziekuje Cie tez za to, ze parokrotnie wchodzilem na wielopasmowe ulice i na srodku nagle okazywalo sie ze cale szczescie jest zielone swiatlo dla pieszych. Jakze bylem wtedy szczesliwy. Dziekuje Ci za to ze zdolales wyhamowac ten pietrowy autobus na Hammersmith ktory zatrzymal sie z piskiem opon przede mna, kiedy niespodziewanie postanowilem przekroczyc jezdnie, zapominajac o ruchu lewostronym i mam nadzieje ze te osoby ktore sie w nim poprzewracaly sa cale i zdrowe. Dziekuje, tez za to, ze udalo sie poderwac samolot kiedy ostatnio podchodzilismy do ladowania i jakis helikopter nam wlecial na pas. Ze starszych spraw.
Dziekuje Ci jeszcze za to ze idealnie wycyrklowales moim katamaranem miedzy slupami kiedy wylecielismy z drogi w Gorlicach i ze ta wisnia byla sprochniala. Za to ze wyprzedzilem poslizgiem bocznym po koleinach jakis samochod wracajac z soliny, za to ze bicie rekordow predkosci na tych odcinkach przed Radomiem zawsze konczylo sie spokojnie. Ze scigajac sie z tym niebieskim Peugeotem 407 udalo sie wyprzedzic na zakrecie konwoj Tirow i nic nie jechalo z naprzeciwka. I za kolejne wyprzedzanie, to na wiadukcie w srodku nocy kiedy jechalismy na Woodstock i nie wiem jakim cudem sie udalo... (a pozniej jak juz wracalismi przed Poznaniem, kiedy poszli spac za to udalo sie pobic w koncu rekord :) W ogule za caloksztalt opieki kiedy prowadzilem w kompletnie poroniony sposob, ze nikogo ani siebie jeszce nie zabilem, nie liczac skoszonych slupkow, krzakow i plotow. Ze, jadac rowerem nie wpadlem w deszczu pod tego starego hamujacego ikarusa tylko udalo sie wskoczyc na kraweznik. Za ten ogromniasty gwozdz wbity pionowo w deske co byl tuz obok a nie centralnie pod moja glowa jak spadlem z drzewa, i tak dalej, i tak dalej, gdyby nie ty...to juz bym nie zyl pewnie z kilkanascie razy. Nie mam pomyslu jak moge sie odwdzieczyc, napisz wiec mejla jak bedziesz mial chwile. Panie Aniele, mocna rzecz te pana czyny.
poniedziałek, 10 grudnia 2007
List do Pana Aniola
Autor: Inishi o 22:36
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
wierzysz w przeznaczenie...?
pozdrawiam!I gratuluję Panu Aniołowi wytrwałości (:
zapomniales podziekowac za Moomine.. ;p
a tak swoja droga i calkiem powaznie do tego tematu podchodzac to moglbys dac panu Aniolowi troche wolnego od czasu do czasu... w koncu skrzydla cudow nie czynia i Aniol tez sie moze zmeczyc.. na dyzuze przysnac... i kto klate wtedy przytrzyma?
osz kurwa, Michał, napisze po mojemu: Ty weź nie pierdol tylko uważaj na siebie ćwolu!!!no. wypuścić takiego do ob cego kraju...pikpocjusz.
Prześlij komentarz