10-12 godzin, pracy dziennie, w czwartek do 1:30 w nocy. Kiedy wracałem, taksówkarz musiał mnie budzić. W piątek prezentacja u klienta na której miało mnie nie być, dowiaduje się, że wszystko do dupy, zero nawiązania do briefu, dwadzieścia parę tablic z pleksi i tydzień pracy można o kant dupy potłuc. Wracam do biura. Rozpierdol totalny. Zgrzyt, z wykorzystaniem tajnych prototypów w prezentacji, smród niesie się aż do samej góry, ktoś mówi, że polecą głowy. A potem już lawina, że nie wolno brać kluczy, że trzeba dzwonić w nocy, że kibluje dzisiaj, że wiszą projekty, wszystko trzeba raportować, blah blahblah. Nie po to wypruwam sobie flaki by później słyszeć takie teksy, uświadamiam w tym traffica, na tyle delikatnie na ile potrafię, ale dziewczyna i tak zaczyna płakać... parę chwil później biorę marynarkę i wychodzę biura, nawet sie nie wkurwiłem...
Siedzę wieczorem w pubie nad tamizą, kuchnia zamknięta, na kolacje chipsy, garść oliwek i 2 piwa. Pięknie i spokojnie.
sobota, 19 lipca 2008
Troche sosu..
Autor: Inishi o 13:57 Etykiety: people behind advertising
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz