I tak zostalem na tym fotelu kinowym, z kazda koscia polamana otwarcie co najmniej w trzech miejscach, z wylamanymi rozrzuconymi na okolo palcami, glowa wyrwana z szyji, zwisajaca do tylu na kawalku miesnia. A kapiacy ze szcztakow tego co kiedys bylo czaszka, mozg, bezwiednie mieszal sie z zastygajaca na dywanie krwia.
Shlomo, Zani, Bellatrix i Spitf'yathe czolowka brytyjskiego beatboxu kontra Swingle Singers, swingujacy oktet. 6 tygodni wytezonej pracy, zwienczonej wystepem na Beatbox Convention.
Od momentu pierwszego spotkania, przedstawienia muzycznych orezy, poprzez szukanie wspolnej drogi i chwile zwatpienia. Beatboxerzy a cappella i chor uczacy wskrzeszania z krtani drumow. I tak jak powoli rodzi sie, z na pozor chaotycznego ciala, pelna symbioza zdolna do idealnego funkcjonowania bez wachania mierzaca sie z czyms co jazzie nazywamy "jam sesion".
Pare momentow jest wgniatajacych. Np. kiedy padaja pytania do czego to zmierza, pojawiaja sie pierwsze watpliwosci, czy uda sie cokolwiek wspolnie stworzyc. Shlomo zarzadza by wszyscy odwrocili sie do siebie plecami i milczeli. Po 10 sekundach, pojawiaja sie glosne oddechy, westchniecia, jakies efemeryczne dzwieki, powoli wchodza kolejne warstwy choru i polamane rytmy na miare Afexa.
I wszystko pierwszy raz w zyciu. To jest wlasnie sila tego dokumentu. Widzowi w pelni udziela sie proces tworzenia. Kolejne elementy ukladanki zaskakuja i mechanizm powoli niczym tryby wielkiego prastarego zegara, skrzypiac, zaczyna obracac wskazowkami. By juz nigdy wiecej sie nie zatrzymac.
tutaj trailer:
a tak wyglada jam:
poniedziałek, 29 października 2007
The Beatbox Choir
Autor: Inishi o 22:02 0 komentarze
niedziela, 28 października 2007
Southbank Centre trip
Dzisiaj badalem wystawe "The painting of modern life". Byl Sasnal i Warhol. Technicznie i wizjonersko bez fajerwerkow. Zostaje w glowie tylko Franz Gertsch laczacy fotorealizm z jakimis sitodrukowymi bajerami. Z przyjemniejszych rzeczy, zostal bilet na jutro na pokaz "The Beatbox Choir". Reportaz o projekcie Shloma i the Vocal Orchestra, ktory mial z zalozenia byc pierwszym na swiecie Beatboxowym chorem. Kurwa ale leje.
Autor: Inishi o 19:19 3 komentarze
Video Games Live
Legend of Zelda.
Martin Leung. Bezapelacyjnie gwiazda wieczoru.
Starcraft 2.
Podsumowanie. Zawiodlem sie. Focenie bylo zabronione i z ukrycia strzelalem. Flety, sekcja deta, talerze, kontrabasy, perkusja, wokal solo, gitara, wszystko z playbacku. Naglosnienie w nowej sali (Royal Festiwal Hall), raczej estradowe niz filharmoniczne. Akustycznie katastrofa. Konferansjerka stricte w amerykanskim stylu, poziom zartow podobnie. Swiatla oslepialy. Synchro orkiestry dalekie od idealu. Jedyny zalogant tego tonacego statku ktory wzbil sie pod niebosklon to Martin. Jego wirtuozerskie interpretacje klasykow chipowych wbijaly doslownie w fotel. Czlowiek ktory byl w stanie solo zawladnac cala sala.
Autor: Inishi o 00:17 1 komentarze
sobota, 27 października 2007
Refleksje
Ja to sie chyba boje zycia, zamiast isc prosto skrecam w prawo. Pierwsza wizyta w nowym salonie fryzjerskim. Nie serwuja piwa. Spory minus.
A potem wielka na pol metra ryba z kalmarami tutaj.
.
Autor: Inishi o 23:43 0 komentarze
Na patelni
Dousznie duuuzo Republiki, mietek zainspirowal mnie przypominajac "Smierc na piec" jeden z piekniejszych kawalkow jakie dokonali. Rydlem juz sie nasaczylem na najblizsze pol roku. Do tego troche d&b i jungle spod znaku Klute "The Emperors new Clothes". "No one listening Anymore" i nowsze plody, polecam. Ze smutkiem dokonalem odkrycia ze juz nie podchodza mi takie klasyki jak Kai Tracid czy MFG, nawet Juno Reactor troche kaleczy uszy. Moze to zasluga odsluchow. Kazde niedociagniecie postprodukcyjne tak kluje w blone, ze nie lakne powtorki tego doswiadczenia. Nauczylem sie slyszec bas na szurkach. To tak jak by zrobic kolejnego dana w karate.
Filmowo. "La Science Des Reves" (polecam recenzje na 212). Przecudne lirczynie love story. Taka meska schizofreniczna wersja Amelii. Troche szara a przez to bardziej namacalna.
Oraz Day Watch (Straz dzienna) Bekmambetov'a. Jak sie okazuje Rosja to nie tylko "Spaleni sloncem". Film zrobiony z polowy buzdetu naszego megagniota pt. "Quo Vadis". Te nieustanne narzekania naszego rodzimego podworka kinematograficznego, obnaza bezlitosnie wlasnie przyrownanie do owej produkcji. Jak sie okazuje, mozna na wschodzie zrobic mocne widowisko na miare naszych czasow, wypelnione efektami, z grubym zadeciem artystycznym strzelajacym aluzjami np. w st Bulhakowa. Ktore ani na krok nie bedzie odstepowalo w swym wizualnym jestestwie od produkcji iscie amerykanskich. Trzeba tylko miec pomysl, checi i zaadoptowac w locie jakas pozycje na czasie, aktualnego wieszcza mlodych. Po czesci pierwszej (Night Watch), dosyc ciezkiej, ale rownie barwnej w obrazy (tranformacja sowy w Olge np.) czlowiek jest mocno zaskoczony. Obsada nadal znakomita ale, mamy tutaj watek milosny, sceny batalistyczne, koniec swiata, mamy wysmienite poczucie humoru, mamy sporo aluzji do klasykow literatury rosyjkiej i to wszystko w matrixowej formule. Ta wielowatkowosc jest iscie urzekajaca, choc nie da sie ukryc, ze za pierwszym seansem mozna paru rzeczy nie zrozumiec. Pozycja obowiazkowa tej jesieni.
Zawodowo. Kolejne rozmowy w agencjach, codziennie odbierane telefony. Niby wsystko w porzadku. Trafiaja sie headhunterzy, konsultanci z biur posrednictwa wiekszego kalibru i co najciekawsze, sami mnie znajduja w odmetach netu. Milo jest, zachwyty skowronki, gratulacje, uprzejmosci. Ale... co z tego. Czuje sie jak towar z polki, ktory mimo atrakcyjnej formy, odkladany jest tak szybko jak tylko uda sie odczytac napis Made in Poland. A jakos nie potrafie sklamac z kad pochodzi moje praktycznie cale doswiadczenie zawodowe. Aplikujac na te pozycje ktore zapewnily by jakis rzeczywisty rozwoj, dostaje mizerny response, w porno juz sie powoli wypalam. Troche za duzo tej monotematycznej tresci. Atmosfera tez zdaje sie byc gnijaca. Niezdrowa rywalizacja, niezdrowe inspiracje graficzne szefow na sile przeszczepiane. Czas na zyciowe decyzje. Wiec jeszcze pare miesiecy by zamknac rok i jedziemy dalej do innego portu. Awaryjnie jak sie wkurwie wsiade na pare miesiecy na zbiornikowiec i poplyne gdzies w pizdu.
Autor: Inishi o 00:47 0 komentarze
czwartek, 25 października 2007
KAry
W Londku, sa trzy typu karow. Jedne to kary wypasy. Drugie to dziadki, trzecie to none of the above. Wypasy bywaja spotykane stadnie, jest pare takich ulic gdzie mieszkaja maserati z Lamborgini i Ferrari a sa takie gdzie stoja Phantomy (R&R), Bentleye i bardziej zacne MB. Porshe i jaguary sa tak powszechne jak kolejka w metrze. A dziadki to juz cuda..jakies Bugatti, Aston Martin, Triumph, prastare MB. Nie jestem fanem motoryzacji ale jak jedzie TVR np. taka Chimera to wzwod murowany, co smutne nie jest to nawet ladny samochod, wazne ze asfalt wibruje w promieniu 20 metrow.
Aha, mafia jezdzi MB :)
Autor: Inishi o 22:33 2 komentarze
wtorek, 23 października 2007
niedziela, 21 października 2007
Poland votes
People from Poland begin voting in early parliamentary polls called after the collapse of the coalition government.
Autor: Inishi o 18:43 0 komentarze
sobota, 20 października 2007
Kacik masturbatorski
To jest taki przyjemny moment, ktory pewnie niektorzy z was znaja. Jak poznaje sie nowa dziewczyne, jest przyzwolenie na postep scenariusza, deliaknie kladzie sie ja na lozku, rozpina pierwszy guzik i jest...ooo a tutaj jakie przemyslane rozwianianie...a to jak jak ladnie wykonane...i tutaj jeszcze na dole taki bajer...Naturalnie nie zycze ani sobie ani tym bardziej nikomu by musial szukuac ekwiwalentu natury w gadzetach no ale to jest takie bardzo podobne odczucie stlumionej eufori. Jak sie wyjmuje z kartonika, przypina do budki, powolutku odpala machinerie...
A wiec w koncu doplynal nowy sloik 14-54 (ekwiwalent 28-108 w normalnej 35 mm lustrzance). Uszczelniany, f schodzi do 2.8. A jakie beda z niego korzysci? Ostry jak zyleta, wreszcie bedzie mozna pobawic sie w makra bo fokusuje cholernie blisko. jest jasny wiec z migawka bede mogl podjechac szybciej co przelozy sie na ostrosc fotek np. kiedy jest malo swiatla, i ostrosc generalnie (lepsza optyka). A autofocus zapierdziela nie gorzej jak podobnym sloju przypietym do Canona 5D. Teraz szybszy jest tylko nowy wynalazek Zuiko, 12-60mm SWD, z napedem ultradzwiekowym ktory wjedzie pod koniec tego roku. Generalnie strasznie podchodzi mi ta polityka Olympusa. Niby nie widac zeby ludzie traktowali ten sprzet jako z segmentu profi. A ich rozwiazania sa przeszczepiane do flagowych okretow takich brandow jak Canon (vide
LiveView, vide DustRedustion Etc, -> Mark III, Nikon D3), zreszta pierwsi na swiecie zrobili szeroki kat 7-14, teraz pierwsi na swiecie startuja z zomem o f 2.0. i SWD. Nierzadko dzialka topowego kalibru zuiko zjadaja konkurencje. Jestem amatorem, niby powinienem miec to w dupie, ale te dzialania producenta utwierdzaja mnie w przekonaniu ze ten system ma przed soba spore perspektywy, Zuiko idzie w ten system cala para i ta samotna walka z calym swiatem
przyniesie wiele ciekawych gratow.
Nowy sloik, ma tez i wady, jest ciezki jak chelm czolgisty, a po zalozeniu kapturka nie da sie zalozyc oslony ani tez jej zdjac. Ale jego artyleryjska precyzja i moc rekompensuje mi nawet to ze przed ostatnie dwa dni mam cholerna goraczke i nie moge ruszyc sie z domu.
Oto strzaly szpiegowskie (fotki nie byly krecone praktycznie nic a nic):
Zuiko Digital 14-54mm f2.8-3.5. Widok na prezacy sie dzielnie w calej okazalosci odwlok...
Oczko... I zakladamy dziada...
Autor: Inishi o 16:30 5 komentarze